W poszerzonym świąteczno-noworocznym wydaniu „Gościa Niedzielnego” - o istocie przeżywanych świąt Bożego Narodzenia

publikacja 22.12.2022 09:13

Szczególnie polecamy wzruszającą rozmowę o tym, jak polskie orionistki pomagają młodym matkom w zrujnowanym Charkowie.

W najnowszym "Gościu Niedzielnym" nr 51/52/2022
Gość Niedzielny

 „W owym czasie” w Betlejem  [Andrzej Macura]

Ileż to już razy słyszeliśmy opowieść św. Łukasza o Bożym Narodzeniu (Łk 2,1-20). Treść tej opowieści, zwłaszcza w pierwszej części, wydaje się tak zdawkowa, że aż nie przystaje do ogromu wysiłku włożonego w przygotowanie świętowania pamiątki tamtych wydarzeń. Andrzej Macura zatrzymuje się nad tym opisem i wydobywa z niego wątki, które umykają przy pobieżnej lekturze. „Święty Łukasz napisał, że to wszystko wydarzyło się, gdy wielkorządcą Syrii był jakiś Kwiryniusz. Jakie znaczenie ma ta, wydawałoby się, błaha informacja? Jest ona wskazówką, że to, co wydarzyło się w Betlejem, nie działo się „za siedmioma górami, za siedmioma dolinami i siedmioma morzami”; że nie jest baśnią, ale historycznym faktem. Jezus Chrystus, Syn Boży, stał się człowiekiem w konkretnym miejscu i czasie, wtedy gdy „wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz”. Nie w jakimś magicznym świecie, równoległym do tego, w którym żyjemy, ale w tym naszym, jak najbardziej realnym, Bóg dla nas przyjął ludzkie ciało”.

Cuda, cuda ogłaszają! [Marcin Jakimowicz]

Czy warto modlić się o cuda? Na to pytanie w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem odpowiada ks. prof. Mariusz Rosik, redaktor naukowy książki „Cuda dzisiaj”. „Łzy cisną się do oczu, gdy czytam o kilkuletniej dziewczynce, która urodziła się niewidoma, a po raz pierwszy widzi twarze swoich rodziców, które dotąd znała tylko przez dotyk. Podobnie głuchy chłopiec, który słyszy głos swojej mamy. Wiele świadectw mówi o zniknięciu paraliżu, porażenia mózgu, nowotworów, regeneracji niemal martwych organów, pojawieniu się gałek ocznych, których nie było, czy narządów, które zostały przez lekarzy usunięte. Uzdrowień dokonanych przez modlitwę do Jezusa doznają także muzułmanie, buddyści, hinduiści i ateiści” – mówi ksiądz profesor.

Bóg się rodzi w klasztorach [Franciszek Kucharczak]

W morzu komercji, jaka zdominowała okres poprzedzający Boże Narodzenie i same święta, istnieją wyspy: klasztory. Tam na Jezusa czeka się z utęsknieniem i z radością Go przyjmuje jako najmilszego Gościa. Franciszek Kucharczak rozmawiało z kilkorgiem zakonników, którzy opowiedzieli, jak wyglądają święta w klasztorach. „Karmelitanki Bose cały Adwent przeżywają z Dzieciątkiem. Takim maluteńkim, w koszyczku. Wierzch koszyczka jest okryty tiulem, co symbolizuje łono Matki Bożej. – Dla nas to jest czas łączenia się z oczekiwaniem Maryi. Oczekiwanie na Jezusa nabrzmiewa i kulminuje w Boże Narodzenie – opowiada s. Elżbieta, karmelitanka z Bornego Sulinowa. Zastrzega, że poza tym w klasztorze nie ma żadnego akcentu świątecznego. Choinki stawia się dopiero w Wigilię albo najwcześniej dzień przed nią. Wtedy się je ubiera i potem dopiero rozświetla. – Dzięki temu nie ma przesytu świętami, jaki panuje na zewnątrz. A my jesteśmy stęsknione – zapewnia.W klasztorze nie ma przedświątecznej gorączkowej bieganiny. – Staramy się przygotować wszystko, co tylko można, wcześniej. Dwa tygodnie przed świętami robimy rozpiskę, co kto zrobi – uszka, pierogi ruskie, jakieś dania obiadowe, pierniki, serniki, inne pomysły. I każda się wpisuje” – cytuje s, Elżbietę Franciszek Kucharczak.

Jezus jest jednym z nich [Agata Puścikowska]

– Nie mam wielkiej siły. Mam i miałam głównie strach. Ale mam też pewność, że Pan Bóg chce, żebym tam była z dziewczynami i ich dziećmi – w rozmowie z Agatą Puścikowską mówi s. Renata Jurczak, orionistka, która pracuje w Charkowie z bezdomnymi samotnymi kobietami i ich dziećmi. „Na początku bezdomne kobiety traktowały nas jak intruzów. Habit nie wywoływał ciepłych uczuć; wiele z nich reagowało agresją. Nie poddawałyśmy się. Wchodziłyśmy tam, gdzie mieszkały, czyli do kanałów ciepłowniczych. Oni mówią na to „luki”. To są takie przestrzenie, trochę jak nory, w których żyje wiele osób i jest ciepło. Przywoziłyśmy jedzenie, lekarstwa. Stopniowo przełamywałyśmy mur niechęci, nawiązywałyśmy relacje. Zaczynały nam ufać i wejście do „luków” niczym nam już nie groziło. (śmiech) Z biegiem czasu wiedziałyśmy jednak, że to nie wystarczy, że musimy wyprowadzać te dziewczyny i kobiety do świata, stworzyć im bezpieczną przystać. Co więcej, one rodziły kolejne dzieci, a te maluchy musiały mieć dom! Różne instytucje deklarowały nam pomoc w założeniu domu dla samotnych matek. Jednak na deklaracjach się kończyło, instytucje zamykały oczy. W rezultacie byłyśmy zdane same na siebie. Najpierw zaczęłyśmy przyjmować dziewczyny po prostu do naszych domów” – mówi s. Renata.

Kryzys wzrostu [Franciszek Kucharczak]

Kościół wciąż mierzy się z bolesną przeszłością – pisze Franciszek Kucharczak, podsumowując najważniejsze wydarzenia w Kościele A.D. 2022. „Zauważyć jednak wypada, że Bogu nic się nie wymyka. Jak nie wymknął się Mu koronawirus, tak też nie traci kontroli nad Kościołem. Każdy kryzys, który Bóg dopuszcza, wymusza konfrontację z prawdą, a ta zawsze ostatecznie wyzwala i prowadzi do wzrostu. Wielokrotnie bywało tak w historii Kościoła, tak będzie i tym razem” – konkluduje autor.

Przyjęliśmy ich [Andrzej Grajewski]

Przyjęcie przez Polskę masy uchodźców z Ukrainy było najważniejszym wyzwaniem w krajowej polityce w mijającym roku. Zdaliśmy ten egzamin i jako społeczeństwo, i jako państwo – podkreśla Andrzej Grajewski, podsumowując najważniejsze wydarzenia mijającego roku w Polsce. „Wraz z rozpoczęciem rosyjskiej pełnowymiarowej agresji na Rosję stanęliśmy wobec największego kryzysu uchodźczego w Europie od czasów II wojny światowej. Z danych Straży Granicznej opublikowanych w grudniu br. wynika, że od 24 lutego do Polski przybyło ponad 8,4 mln osób uciekających przed wojną. Na Ukrainę zaś wróciło ponad 6,5 mln osób. Nie wszyscy spośród tych, którzy nie wrócili, u nas pozostali. Wiele osób pojechało bowiem dalej na Zachód, głównie do Niemiec, gdzie przyjęto już blisko milion Ukraińców. Szacuje się, że obecnie przebywa u nas ok. 1,4 mln uchodźców. 93 proc. spośród nich to kobiety i dzieci” – przypomina autor.

Historia na żywo [Jacek Dziedzina]

Powiedzieć, że agresja Rosji na Ukrainę jest najważniejszym wydarzeniem na świecie w mijającym roku, to jak nic nie powiedzieć. To wojna wielowymiarowa, dotykająca praktycznie każdego obszaru rzeczywistości – nie tylko politycznego, militarnego czy gospodarczego, ale również duchowego. I przede wszystkim – uderzająca w miliony oryginalnych, niepowtarzalnych ludzkich historii – pisze Jacek Dziedzina w podsumowaniu roku 2022. „Chcielibyśmy mieć nadzieję, że Ukraina stanie się dla Rosji tym, czym Afganistan ostatecznie stał się dla ZSRR – że klęska na Ukrainie będzie początkiem końca stworzonego przez Putina systemu, opartego na postsowieckich służbach, współczesnych oligarchach i zwykłym układzie mafijnym udającym normalne państwo. Ale na razie bardzo w tym przeszkadza „miękka stanowczość” Paryża, Berlina i paru innych stolic. Zachód powinien raz na zawsze uświadomić sobie, że Ukraina nie jest szczytem szaleńczych planów Putina. Poważne osłabienie potencjału militarnego Rosji może oczywiście wstrzymać ich realizację na jakieś 5–10 lat, ale puszczanie oka do zbrodniarza tylko ośmieli go (lub jego następcę) do rychłego powrotu do marzeń o kolejnych podbojach. Ta wojna sprawiła, że opadły maski. Problem w tym, że wielu aktorów nie może się doczekać, by znowu je założyć. I nadal grać w tym samym teatrze” – zauważa Dziedzina.

Cóż to jest pięć minut... [Agata Puścikowska]

Tatrzańskie Gronicki to dużo więcej niż zespół. To siostrzana historia o pasji, radości wspólnego tworzenia, miłości do tradycji i świadectwo tego, że rodzina jest dużo ważniejsza niż nawet najciekawsza kariera. Agata Puścikowska opowiada o muzykującej rodzinie, którą łączy więcej, niż tylko wspólne śpiewanie. „Górale beskidzcy mówią gronicki na niższe góry. Ale nie od tego wzięła się nazwa zespołu. Po prostu tata Janiny, Hanki, Bogusi, Gosi i Marii, Bronisław Paluch, pochodzi z podhalańskiego Gronia. Więc jego córki to „gronicki”. – Na przestrzeni jedenastu lat przyszło na świat pięć dziewczyn. Rodzice mieli wesoło, nie ma co. A i my miałyśmy wesoło, jak to w wielodzietnej, kochającej się rodzinie. Było i gwarno, i śpiewająco – opowiada Janina, najstarsza z sióstr. A ojciec każdą kolejną córkę przyjmował z takim samym zachwytem. – Oj, dumny z nas był, i dumny jest – mówią siostry zgodnie. – Wszystkie byłyśmy takie typowe córeczki tatusia. Więc mogłyśmy rosnąć w poczuciu własnej wartości, rozwijając się i ucząc”.